Czego potrzeba dziecku? O bezpiecznej więzi

Parę tygodni temu furorę w sieci zrobiło zdjęcie fragmentu wystąpienia poświęconego zapewne wychowaniu dzieci, na którym prelegentka dokonuje zestawienia tego, co obecnie uważa się za obowiązki rodziców (jest to długa lista), i tego, co uważano jeszcze 100 lat temu („wystarczy czasem dawać im jeść”).

Joanna Piekarska
Notatki terapeutyczne

--

Nie udało mi się ustalić, skąd pochodzi fotografia i kto na niej jest, ale wyraża ona coś istotnego: dawniej traktowało się dzieci zupełnie inaczej niż teraz. Kiedyś uważało się, że nie ma potrzeby poświęcać im dużo uwagi. Współcześnie można zaobserwować, że niektórzy rodzice zatracają się w tej roli i w pewnym sensie przestają istnieć jako odrębne osoby. (Co jest naturalne przez pierwsze miesiące życia dziecka, ale już koncentrowanie stu procent swojej uwagi na jedenastolatku niekoniecznie mu służy).

To, czego potrzeba dziecku do harmonijnego rozwoju, badali twórcy teorii więzi — John Bowlby i Mary Ainsworth. Z ich pracy badawczej wynika, że dziecko potrzebuje przede wszystkim bliskiej i bezpiecznej więzi z opiekunem. Co robić, by więź była właśnie taka? Przede wszystkim być uważnym na potrzeby małego człowieka i reagować na nie. Koić (przytulać), kiedy płacze, karmić, gdy jest głodne (a nie na zapas), znajdować spokojny kąt, gdy ma za dużo bodźców. Wciąż zbyt rozpowszechnione podejście „niech się wypłacze” uczy dziecko, że nie ma sensu płakać, bo nikt nie zareaguje. I rzeczywiście, tak traktowane dziecko będzie „grzeczne”, ale będzie też straumatyzowane i nie doświadczy bezpiecznej więzi. To z kolei — jak pokazują inne badania — skutkuje poważnym kłopotami emocjonalnymi w dorosłości. Druga skrajność, czyli nieopuszczanie dziecka ani na chwilę, też niekoniecznie będzie pomocna. Ono nie potrzebuje, by matka była nieustannie obecna. Potrzebuje doświadczyć, że rozłąka kończy się jej powrotem i ukojeniem tęsknoty, a więc tego, że może jej ufać. A co za tym idzie — że może ufać ludziom i światu.

Ważne jest więc, aby zauważać uczucia dziecka i odzwierciedlać je — czyli wyjaśniać mu, co czuje, mówiąc np. „Złościsz się, bo nie dostałeś trzeciego ciasteczka.” Kiedy nazywamy (trafnie!) emocje dziecka i przyjmujemy je, ono po pierwsze uczy się, że emocje są naturalne, a po drugie — uczy się je rozróżniać i nazywać. Kiedy reagujemy na jego potrzeby, uczy się, że jest ważne i kochane. Trzeba więc być przy nim, dawać mu uwagę, a jednocześnie pozwalać na odkrywanie świata, kiedy ma taką ochotę. Kiedy dziecko uczy się samodzielnie poruszać — raczkuje, zaczyna chodzić — staje się bardziej ciekawe otoczenia i potrzebuje go doświadczać, testować, sprawdzać różne rzeczy. Także w ten sposób się rozwija. Uczy się też, że może oddalić się trochę od mamy, a potem wrócić i nic złego się nie dzieje. Ważne, by mały człowiek mógł doświadczyć skuteczności swojego działania, np. przywoływania opiekuna, kiedy go potrzebuje. Dzięki temu buduje zaufanie do siebie. Dlatego trzymanie dziecka cały czas przy sobie, niedopuszczanie do najkrótszej choćby rozłąki albo do tego, by musiało samo dać znać o swoich potrzebach, zwyczajnie mu szkodzi.

Co to wszystko daje?

Dzięki odpowiedniemu dostrojeniu do uczuć i potrzeb dziecka i reagowaniu na nie tworzą się podstawy późniejszego zdrowia psychicznego. W ten sposób buduje się poczucie bezpieczeństwa, zaufanie do świata, zdrowa (czyli nie za wysoka i nie za niska) samoocena, dobre wzorce relacyjne, zdolność do uspokajania się w trudnych momentach i wreszcie umiejętność troszczenia się o siebie. Dziecko musi uwewnętrznić tę zdolność opiekuna, aby w dorosłości samo umiało się o siebie troszczyć. Musi też doświadczyć, że mu się to udaje, że potrafi to robić. Im będzie starsze, tym bardziej będzie w tym samodzielne. Ale nie doświadczy tego ani wtedy, gdy będzie we wszystkim wyręczane do 13. roku życia, ani wtedy, kiedy rodzice nie poświęcą mu wystarczająco dużo uwagi.

Do skrajności bliższej naszym czasom, czyli poświęcania się relacji z dzieckiem całkowicie, w ciekawy sposób odnosi się też amerykański psychoterapueta dr Paul Wachtel w książce „Komunikacja terapeutyczna”:

Koncepcja niemowlęcia i małego dziecka jako istot, które wymagają całkowitego, altruistycznego oddania się rodzica, jest zbyt pretensjonalna i oderwana od realiów, w jakich żyją ludzie z krwi i kości. Potrzeby i idiosynkrazje rodziców od samego początku odgrywają pewną rolę w interakcjach z dzieckiem, nawet przy najlepszym sposobie wychowania. W istocie całkowicie bezinteresowna postawa rodziców wychowujących dziecko, polegająca na wyrzeczeniu się własnych potrzeb i uczuć, byłaby nie tylko niemożliwa, ale nawet niepożądana. Dzieci muszą znać swoich rodziców, tak jak muszą być poznane przez nich. Podstawą zdolności do tworzenia bliskich więzi i określenia własnej tożsamości jest poznanie rodzica jako innej, czującej istoty oraz aktywnego podmiotu działania, który ma swoje odmienne pragnienia. Ani najważniejsze rodzaje identyfikacji, ani podwaliny relacji z obiektem nie powstaną, jeśli rodzic będzie „pustym ekranem”. Bez względu na to, jak bardzo wyczulony będzie rodzic na nastroje i cechy dziecka, jeżeli światło padające na dziecko będzie jedynie światłem odbitym, jeśli interakcji rodzic-dziecko nie wzbogaci żaden indywidualny wkład rodzica, jego poglądy czy zainteresowania, to zabraknie niezbędnego „składnika odżywczego” zapewniającego rozwój.

Wachtel zniechęca rodziców do rezygnowania z własnych potrzeb, argumentując, że nie pomaga to w budowaniu dobrej relacji. Dodałabym do tego, że nie zachęci ich to do bycia rodzicem w przyszłości. Druga skrajność — wyrażona słowami „wystarczy czasem dawać im (dzieciom) jeść” — wydaje się jednak równie niebezpieczna… Pewnie chodzi w tym o równowagę, o branie pod uwagę zarówno potrzeb dziecka, jak i innych członków rodziny. I o to, aby w ogólnym rozrachunku miało ono więcej dobrych, niż złych doświadczeń z rodzicami.

A jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o teorii więzi Bowlby’ego, to polecam artykuł znajdujący się na stronie Dolnośląskiego Stowarzyszenia Psychoterapeutów.

Kolejny wpis na blogu https://notatkiterapeutyczne.pl/ pojawi się w najbliższy czwartek. Zapraszam!

--

--

Psychoterapeutka i dziennikarka, związana zawodowo z Pracownią Dialogu w Warszawie