Powrót, życiowe zawirowania i opór w psychoterapii

Dawno mnie tu nie było. Wydarzyło się przez ten czas dużo rzeczy, które blogerzy lajfstajlowi potraktowaliby może jako materiał do pisania. Ja jednak trzymam się założenia, że moja internetowa działalność służy dzieleniu się wiedzą. Dlatego nie opowiadałam tu o remontach, przeprowadzkach, karkołomnych próbach łączenia pracy z rodzicielstwem czy problemach zdrowotnych. Nie o tym tu ma być.

Joanna Piekarska
Notatki terapeutyczne

--

Photo by Matt Duncan on Unsplash

Żeby to krótko podsumować: przez ostatnie półtora roku nie wiedziałam, w co ręce włożyć, a jednocześnie wszystko, co robiłam, było potrzebne. Teraz zaczynam cieszyć się większą równowagą i odrobiną wolnego czasu. Wracam więc do pisania i do Was. Nie bez obawy — czy ktoś tu jeszcze zagląda? Zobaczymy :)

A ponieważ temu powracaniu do pisania towarzyszy pewien opór, to postanowiłam napisać dziś o oporze w psychoterapii. To jedno z klasycznych pojęć psychoanalitycznych, bo opór zaobserwował u swoich pacjentów już Zygmunt Freud. Także on wpadł na to, że zajmowanie się oporem (zamiast łamania go) może być samo w sobie terapeutyczne. Ale zacznijmy od początku…

Skąd się bierze opór?

Każdy ma w sobie taką część, która z uporem godnym lepszej sprawy dąży do zachowania status quo. Dlatego każda zmiana pojawiająca się na horyzoncie uruchamia nieświadome siły chcące ją sabotować. Nawet najbardziej upragniona zmiana budzi mieszane uczucia — wśród nich może być także niechęć czy złość.

Wprawny terapeuta szybko wychwytuje oznaki oporu. To może być spóźnianie się na sesję, trudność z wyborem tematu do rozmowy, unikanie jakiegoś wątku, niedopuszczanie innych do głosu, nagła pustka w głowie… To, co trzeba wtedy zrobić, to po pierwsze uszanować opór, a po drugie — spróbować go zrozumieć. Dlaczego pojawia się teraz? Co za nim stoi? Jakaś obawa, zawstydzenie, złość? Przed czym ten opór chroni?

Zupełnie inne podejście prezentują pseudospecjaliści od rozwoju osobistego oraz niektóre ruchy samopomocowe, jak np. Anonimowi Seksoholicy. Nakłaniają do tego, by opór przełamać jak najszybciej, zakładając, że jest on czymś szkodliwym i niepotrzebnym. Niepokoi mnie to, bo jestem mocno przekonana, że wszystko, co w nas jest, jest po coś, pełni jakąś funkcję. Dlatego w psychoterapii staramy się przede wszystkim go zauważyć i nazwać, a potem poszukać jego źródeł i głębiej go zrozumieć. Odczytać komunikat: ten list od nieświadomości, który jest w nim zaszyfrowany.

O czym to może być?

O złości, o wstydzie, o poczuciu winy. O tym, że jakiś temat wymaga największej delikatności. O dotykaniu pewnej granicy. O zbliżaniu się do tabu. O lęku… O potwornym lęku przed budzeniem wspomnień, które mogą potem prześladować po nocach. Ale też o braku nadziei. O poczuciu bezsensu. O nieumiejętności zajmowania się sobą. Potrzeba więc w zajmowaniu się oporem szacunku i czułości. Całej uważności, na jaką nas stać. Taktu. Delikatności. A zarazem odwagi, by nie ominąć pola minowego, którego istnienie przeczuwamy, zbyt szerokim łukiem — bo wtedy niczego się nie dowiemy.

Kiedy wiem, z czego wynika mój opór, jest mi łatwiej podjąć świadomą decyzję, co chcę dalej zrobić. Mówić? Odłożyć temat na kiedy indziej? A może — powiedzieć trochę, na pewnym poziomie ogólności, bez szczegółów?

Czasem w ludzkim umyśle zakodowane są przekonania wzmacniające opór. Chociażby: “brudy pierze się w domu”, “nikomu nie można ufać”, “mówienie o sobie jest niebezpieczne”, “wrażliwość to słabość”, “chłopaki nie płaczą”… Postawą niepopularną, ale zbawienną dla oporu jest łagodność i życzliwa akceptacja. “OK, czujesz opór. To jest OK, tak może być.” Z oporującymi częściami w nas jest trochę jak z dzieckiem, które zaparło się, że czegoś nie zrobi. Gdy zareagujemy na to łagodnie i autentycznie zaciekawimy się, skąd się to bierze, czasem problem rozwiązuje się w ułamku sekundy, w zupełnie nieoczekiwany sposób. A czasem — i to będzie stanowiło bezcenny materiał do pracy w terapii — analiza oporu pokaże, jak pacjent przeżywa terapeutę, czyli jaki rodzaj przeniesienia uaktywnia się w relacji terapeutycznej.

Odkąd zauważyłam, że ludzie często mają skłonność do zmuszania się, by przełamać opór — w imię wychodzenia z osławionej strefy komfortu — zawsze na początku terapii opowiadam o tym zjawisku i uprzedzam, że będzie się pojawiało. I że lepiej się nie zmuszać. Zmniejsza to też prawdopodobieństwo przerwania terapii z powodu zbyt dużego dyskomfortu płynącego z mówienia o sobie…

Pewnie nie wyczerpałam tematu, ale jak na pierwszy wpis po takiej przerwie niech to wystarczy. Może za jakiś czas urodzi mi się część druga… Kończę pisanie z ciekawością, co dalej. Czy będziecie czytać, czy moje pisanie okaże się nadal potrzebne. W jakim kierunku ja sama będę chciała pójść w tej pisaninie… Zobaczymy.

Tymczasem, jeśli przeczytaliście — dajcie znać, proszę. Zostawcie w komentarzu choć emotkę, żebym wiedziała, czy ktoś tu zajrzał. I do poczytania wkrótce!

--

--

Psychoterapeutka i dziennikarka, związana zawodowo z Pracownią Dialogu w Warszawie