Seksualność, język i nieosiągalna neutralność. I moja grupa!

Temat jest trudny. Bo chodzi o wątpliwości dotyczące tożsamości i orientacji seksualnej, a także o brak tych wątpliwości, nieheteroseksualność i dysforię płciową (nieidentyfikowanie się, lub niepełne identyfikowanie się z tzw. płcią biologiczną), a także o zaprzeczanie istnieniu dwóch płci. Nooo, już sobie wyobrażam, czego nasłuchaliście się na ten temat od wujków i dziadków przy rodzinnej Wigilii ;) A tak serio, to będę dziś pisała mniej o samych tych zjawiskach, a więcej o niebezpieczeństwie wpadania w skrajności z nimi związane i o języku, jakim o nich mówimy i piszemy.

Joanna Piekarska
Notatki terapeutyczne

--

Photo by Hannah Busing on Unsplash

Sporo ostatnio dyskutujemy w pracy o wyzwaniach, z jakimi mierzy się dziś wiele nastolatków i ich rodziców. Mam na myśli wątpliwości dotyczące tożsamości i orientacji seksualnej, czy może lepiej byłoby powiedzieć — szeroko pojętej seksualności. Nie wiadomo zresztą do końca, jak o tym mówić i jakim językiem, by nikogo nie urazić — będę czyniła ku temu najlepsze starania, ale pewnie nie będzie idealnie.

Jeszcze nigdy w historii tak wiele osób nie zadawało sobie pytania o płeć i kwestie z nią powiązane. Niebinarność, transpłciowość, dysforia płciowa; przeżywanie siebie jako osoby panseksualnej, gender-fluid, interspecies… W samych tych nazwach łatwo się pogubić, jest ich dużo i powstają nowe. I myślę, że trudno na dziś jednoznacznie stwierdzić, jak to wszystko rozumieć. Czy to jest moda, jak sądzą niektórzy, czy współczesna wersja poszukiwania siebie, tak typowego dla nastolatków? Czy raczej początek rewolucji dotyczącej pojmowania płci w ogóle, jak uważają autorki książki “Mów o mnie ono”, Joanna Sokolińska i Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin?

Nie wiem, dopuszczam różne hipotezy. Ale wiem, że zmiana dzieje się na naszych oczach i zagubienie jest naturalne. Większość specjalistów nie ma chyba jeszcze jasności, jak rozumieć to zjawisko i jak przełożyć to, co się dzieje, na kategorie diagnostyczne i zalecenia terapeutyczne. Jak o tym myśleć, jak z tym pracować. Ci o bardziej lewicowych poglądach bliżsi są afirmacji: używania inkluzywnego języka, wspierania dzieciaków w dążeniu do szybkiej tranzycji i przyjmowania wszystkiego, co czują pacjenci, za rzeczywistość. Ci bardziej konserwatywni często sądzą, że to moda, której nie należy traktować poważnie i która po prostu minie. A ja myślę, że niezależnie od tego, do jakiego konsensusu naukowego dojdą psychiatrzy i seksuolodzy, moją rolą jest towarzyszyć pacjentom i dawać wsparcie. Zachęcać do podejmowania prób głębszego zrozumienia siebie i być życzliwym lustrem, w którym mogą siebie pełniej zobaczyć.

Nie muszę znać wszystkich odpowiedzi, żeby przy kimś być i starać się go zrozumieć. Daleka byłabym od pośpiechu: raczej uważam, że tego rodzaju wątpliwościom trzeba przyglądać się powoli i uważnie. Nie posłałabym pacjenta zgłaszającego dysforię po dwóch czy trzech konsultacjach do endokrynologa po hormony. Ale równie daleka byłabym od machnięcia ręką i powiedzenia: “To taka faza, przejdzie ci.” Z jednej i drugiej postawy płynie wiele zagrożeń. Zarówno przedwczesne zachęcanie do tranzycji, jak i lekceważenie przeżyć młodego człowieka może być na dłuższą metę katastrofalne w skutkach.

Jednocześnie zarówno młodzież, jak i rodzice potrzebują w tej sytuacji wsparcia. I o ile ci pierwsi mogą znaleźć je wśród rówieśników, czy to w sieci, czy na żywo, to ci drudzy mają mniej możliwości, a często i masę trudnych uczuć w związku z deklaracjami dziecka dotyczącymi jego seksualności. Dlatego wymyśliłam dla nich grupę wsparcia, która będzie spotykać się raz w miesiącu w soboty i dzięki temu jest otwarta dla osób z całej Polski. Prowadzę ją z Jackiem Lange, psychoterapeutą pracującym z parami i z pacjentami indywidualnymi. Sama mam spore doświadczenie w pracy z młodzieżą, oboje też przeszliśmy szkolenie w zakresie terapii pacjentów LGBTQ+ u Agnieszki Iwaszkiewicz, jednej z najlepszych specjalistek w tym temacie. Jeżeli znacie kogoś, dla kogo taka grupa mogłaby być dobrym pomysłem, dajcie mu znać — startujemy w przyszłym tygodniu i jeszcze przez parę miesięcy będzie można dołączyć. O, tutaj macie plakat:

W ogóle doświadczenie zbierania tej grupy dużo mnie nauczyło o znaczeniu języka. Będąc z pierwszego wykształcenia dziennikarką, zawsze wiedziałam, że dobór słów ma znaczenie, teraz jednak dotarło to do mnie jeszcze dużo mocniej. Od początku zależało mi na napisaniu ogłoszenia tak, by każdy rodzic czuł się zaproszony, by nie odwoływać się do konkretnego światopoglądu czy poglądów politycznych. Chciałam, chcieliśmy oboje z Jackiem, by to było możliwie neutralne. Jednak po stworzeniu pierwszej wersji plakatu, za który przy okazji dziękuję Ani Piekarskiej, okazało się, że samo użycie skrótu LGBTQ+ w nazwie okazało się… zamykające drogę dla większości konsultowanych przez nas w Pracowni rodziców. Nawet jeśli ich dzieci identyfikowały się z nazwą “osoba LGBTQ+”, czy “osoba queer”, to dla nich samych nie do przejścia było pomyślenie czy powiedzenie o sobie “rodzic osoby LGBTQ+”. I dołączenie do grupy, która ma to na sztandarach, wydawało im się totalnie nietrafionym pomysłem. Budziło zmieszanie, niechęć i złość. A czasem i poczucie niezrozumienia sprawy przez konsultantkę czy konsultanta.

Dlatego postanowiliśmy postarać się jeszcze bardziej. Stworzyliśmy nową wersję plakatu, tę, którą widzicie wyżej. Puściliśmy ją w świat i o ile rzeczywiście poskutkowało to większą liczbą zgłoszeń i spokojem ducha (że grupa ruszy i że nie rezerwowaliśmy czasu i sali na darmo), o tyle znów okazało się, że dla niektórych ta wersja jest o wiele zbyt konserwatywna. W środowiskach bardziej liberalnych zebraliśmy cięgi, szczególnie za słowo “wątpliwości”, które dla tak wielu rodziców okazało się otwierające i umożliwiające współpracę.

Podsumowując — w kwestiach światopoglądowo poruszających nie ma czegoś takiego, jak neutralny język. Zawsze dla kogoś będzie z nim coś nie tak. Zawsze ktoś coś zinterpretuje jako dowód naszego: niedouczenia, lekceważenia, lewicowych poglądów, prawicowych poglądów, ulegania modzie, nietraktowania pacjenta poważnie itp. I to nas nie zwalnia z obowiązku podejmowania prób opowiadania o naszej pracy tak, by było to jak najbardziej zrozumiałe i zapraszające. Z naszego doświadczenia można by pewnie próbować wysnuć jakieś wnioski natury socjologicznej, ale ani nie jest to moim celem, ani nie leży w moich kompetencjach. Chciałam podzielić się z Wami moim myśleniem i wątpliwościami, bo jestem też ciekawa, co Wy myślicie.

Piszę ten wpis z lekką niepewnością, bo pierwszy raz pozwoliłam sobie napisać na blogu o czymś, co wymyśliłam i stworzyłam w ramach pracy zawodowej. Przez lata przyświecała mi idea pozostawania neutralną jak Szwajcaria i niepromowania nikogo i niczego, ale ostatecznie niewspominanie tu o moich własnych inicjatywach byłoby na dłuższą metę dość absurdalne. To to jest jedna z tych rzeczy, którymi żyję i w które inwestuję dużo energii. I wierzę, że są dobre i potrzebne. Wybaczcie mi więc tę autopromocję, z pewnością nie będę tego robiła często. Ale od czasu do czasu może dam o czymś znać.

Jeśli kogoś z Was temat dotyczy — bardzo serdecznie Was zapraszam. I zachęcam do podzielenia się myślami w komentarzach!

--

--

Psychoterapeutka i dziennikarka, związana zawodowo z Pracownią Dialogu w Warszawie