7 powodów, dla których dawanie rad nie działa

Wiele osób przychodzi do terapeuty z bardzo konkretnymi pytaniami. Czy powinienem zmienić pracę? Co zrobić, żeby mój mąż przestał pić? Jak się dogadać z teściami? Przyciśnięty do muru, terapeuta czasami wije się jak piskorz, żeby nie odpowiedzieć, ale też nie zignorować pytania (a pacjent coraz bardziej się złości).

Joanna Piekarska
Notatki terapeutyczne

--

Dlaczego terapeuci nie udzielają rad (i ty też powinieneś się zastanowić, zanim to zrobisz)?

1.Bycie pouczanymi osłabia naszą kreatywność i wiarę we własne siły. Kiedy ktoś coś radzi i twierdzi, że wie lepiej, to okazuje brak wiary w możliwości drugiej strony. A tego nikt nie lubi.

2. Udzielanie rad kojarzy się z wyższością i protekcjonalnym traktowaniem, a nie z szacunkiem. Nie lubimy być traktowani jak dzieci. Z tego wynika punkt nr 3.

3. Rady budzą złość i bunt. Wydaje Wam się, że to nie o Was? Przypomnijcie sobie, jak w liceum mama mówiła: „Załóż czapkę!” albo jak teściowa powiedziała: „No chyba nie zamierasz dać dziecku TEGO do jedzenia?”.

4. Rady zwalniają z odpowiedzialności. Niektórzy mają odwrotną skłonność, niż opisana wyżej: podporządkowują się autorytetom bez zastanowienia. Zrobią wszystko, co im się powie, nie sprawdzając, czy im to pasuje. A potem będą się złościć.

5. Skuteczniej realizujemy własne pomysły. Kiedy ktoś narzuca nam swój, zwykle się z nim nie utożsamiamy. Więc będziemy go realizować, ale bez przekonania. Z dużo mniejszym zaangażowaniem, niż gdybyśmy wprowadzali w życie własny plan.

6. Dawanie rad zachęca do reakcji typu: „Tak, ale…”. I często prowadzi do tego, że ktoś udowadnia nam, że nic nie da się zrobić, bo sytuacja jest beznadziejna. Skoro tak się uparł, to rzeczywiście — zwykle nic nie da się zrobić, i wymyślanie kolejnych rozwiązań to strata energii…

7. Last but not least: Nikt nie wie lepiej, niż główny zainteresowany. Poważnie. Każdy jest najlepszym ekspertem od własnego życia. I choćby ktoś poznał wszystkie aspekty problemu i miał nieskończone pokłady empatii, to nie jest nami.

Od tej zasady są, rzecz jasna, wyjątki — napiszę o nich bardziej z perspektywy terapeuty, bo to jest najbliższe mojej codziennej pracy. Kiedy ktoś przychodzi w dużym kryzysie i nie jest w stanie jasno myśleć, zupełnie nie wie, jak może sobie poradzić, to nie można zostawić go samemu sobie. Ale nie można też podejmować decyzji za niego. Coś podpowiem, ale tylko w zakresie moich kompetencji, czyli dbania o zdrowie psychiczne czy leczenia zaburzeń. W takiej sytuacji nie umawiam się na terapię, tylko na interwencję kryzysową, więc praca opiera się na innych zasadach.

Podobnie rady może udzielić terapeuta, gdy widzi, że jego pacjent zamierza zrobić coś, co będzie dla niego w jednoznaczny sposób destrukcyjne. Może się zdarzyć, że będzie nakłaniał do ponownego przemyślenia sprawy albo odradzi coś wyraźnie niebezpiecznego. Ale to nie są łatwe decyzje. Czasem trudno rozpoznać, gdzie przebiega granica między szanowaniem autonomii drugiego człowieka a przyzwalaniem na destrukcję.

fot. rawpixel

Czym innym jest też psychoedukacja nakierowana na pomoc w radzeniu sobie np. z chorobą psychiczną albo mentoring związany z konkretną branżą. Czasem potrzeba poznać sposoby, jakie pomagają innym w podobnej sytuacji, albo lepiej zrozumieć, co się dzieje w głowie dziecka ze spektrum autyzmu, jeśli się nim opiekujemy. Ale ani psychoedukacja, ani wyspecjalizowane poradnictwo nie są psychoterapią. Zresztą, ani psycholog prowadzący grupę edukacyjną, ani specjalista od autyzmu nie powiedzą nam, jak żyć, jakie podejmować decyzje wychowawcze, czy wychodzić za mąż albo czy sprzedać dom. Będą doradzać tylko w obszarze swoich kompetencji, i to jest OK. Jednak nawet specjalista udzielający porady w obszarze swojej pracy powinien przedstawić nam plusy i minusy różnych rozwiązań. Nie ufałabym komuś, kto mówi: “Proszę zrobić tak i tak, bo to jest absolutnie najlepsze, na pewno będzie pani zadowolona”.

W codziennym życiu udzielanie rad to coś, z czym bardzo często się spotykamy. To stały element życia społecznego i rodzinnego. Często przydatny i sensowny — bo kiedy ktoś zmaga się z praktycznym problemem, np. ma w kuchni mole spożywcze, to absurdem byłoby pytać go, jak się z tym czuje. Mówimy: „A my kupiliśmy pułapki” albo pytamy: „A próbowałeś trzymać żywność w szklanych pojemnikach?”. Ale zasadniczo rad w codziennym życiu słyszy się raczej za dużo niż za mało. Może dlatego, że to prosty sposób na to, by poczuć się lepiej i uniknąć wysiłku związanego ze zrozumieniem czyjegoś punktu widzenia?

Rady nieproszone irytują, złoszczą, budzą sprzeciw. Zwłaszcza gdy ktoś nas nimi raczy w dużej ilości. Co można wtedy zrobić? Np. powiedzieć spokojnie: „Dziękuję, jak będę potrzebowała rady, to o nią poproszę”. Czasem to pomoże. A czasem będzie trzeba dłuższej rozmowy o tym, jak się z tym czujemy i dlaczego to nam nie pomaga…

Wpisy na blogu notatkiterapeutyczne.pl publikuję co czwartek. Jeśli chcesz być na bieżąco, możesz polubić moją stronę na facebooku.

--

--

Psychoterapeutka i dziennikarka, związana zawodowo z Pracownią Dialogu w Warszawie